— Tyś rzekła — zawołał Pudens — tak! nikt jeno Bóg. Ale mam-że ci mówić? — spytał wahając się i wpatrując w nią pilnie.
— A! jeśli masz coby uspokoić potrafiło?
— Słuchaj mnie — odrzekł stary — lecz nie powtarzaj nikomu. — Wśród Rzymu samego rodzi się świat nowy: przyniesiono nam naukę, wiarę objawioną przez Boga w dalekiéj Judei, tak wielką i świętą, że jéj żadna filozofija najsubtelniejsza nie sprosta...
Słyszałaś co o Nazarejczykach?
— Niewolnicy o nich mówią tylko, a i między mojemi podobno są tacy, którzy tego nowego skosztowali przesądu.
Straszą nas szkodliwością jego i szkaradą...
— Nie tak jest — odrzekł Pudens — potrzeba się przybliżyć by poznać. To jedno odrodzić nas może, bo w tém tylko jest prawda...
— Mówiono mi na mojego Afra, że się z Nazarejczykami pobratał. Stary mój dozorca niewolników nic nań jednak złego wynaleźć nie może, a ja sama nie widzę w nim jeno większą od niejakiego czasu chęć do pracy i posłuszeństwo.
— Bo ta wiara ulepsza, uspokaja, nasyca... — zawołał Pudens gorąco — bo ona nie jest ladajakim wymysłem ludzkim, ale darem Bożym...
— Ale któż ją przyniósł?
— Sam Bóg...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.