— Jaki? — spytała zdumiona Cellia.
— Siostro moja — rzekł Pudens — oni mnogości Bogów nie mają, wierzą w jednego Boga Bogów, stwórcę świata.
Kobieta zdawała się zdumioną, spójrzała, w jéj oczach malowało się osłupienie, tak trudno jéj było pojąć jednego Boga dla wszystkich i na wszystko.
— Wiara to nowa w istocie! — odezwała się powoli.
— Wierzą w jedynego Boga — rzekł Pudens daléj ciągnąc — a nie czczą żadnych posągów i wizerunków ręki ludzkiéj, boć śmieszny to Bóg co go sobie człek sam udziała, ale Boga-ducha, w niebie, który stworzył wszystko z niczego, niewidzialnego a przytomnego wszędzie.
Mówił tak dłużéj Pudens coraz się ożywiając, a Cellia też ze zwiększającém się co chwila słuchała go zajęciem... Słowa jego zdały się jéj dziwne i nowe a jednak przeczuwane; podziwiając je czuła że zaród tych myśli jakiś nosiła w sobie.
— Wiara ich, świat, życie — kończył starzec — cele są od naszych różne. Żyją oni duszą nie ciałem, pokojem i miłością nie wojną i męczarnią, wyrzekają się dóbr świata, martwią ciało, podnoszą duchem i nim sprawują cuda, — bo dana im jest siła potężna...
— Lecz zkąd-że ty bracie tak o tém wiesz dobrze? — spytała Cellia.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.