Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

jące ojców ni matek, a zostające pod opieką Cezara i Rzeczypospolitéj, wiodły konie przeznaczone do igrzysk w Cyrku. Piękne te stworzenia, z okiem błyszczącém i grzywą rozwianą, podkute blachami złotemi, wyrywały się na dźwięk muzyki i na okrzyki tłumu, podnosiły na chwilę, nogami bijąc po nad głowami efebów, póki silna ich dłoń do pokoju i posłuszeństwa ich nie zmusiła, i znowu drżące, przelękłe, z przytulonemi szły daléj uszami.
Za niemi postępowały dzieci Patrycyuszów, od maluczkich dwónastoletnich chłopców, do szesnastoletnich młodzieńców, szeregiem idąc jednako ubrane i przystrojone.... Były to przyszłe Rzeczypospolitéj nadzieje, ale baczniejsze oko dostrzedz mogło, że im brakło surowego przykładu ojców i matek, że najemne wykołysały je ręce, a niewolnicy i Grecy płatni wychowali je pieszczotami i wczesnemi pochlebstwy. W bladych ich twarzach, w urągających się ustach, nie było powagi, ni dziwactwa, ni uczucia trwogi dziecinnéj. Część ich jechała konno, inni szli pieszo poprzedzając Edylów, Cenzorów i miejskich urzędników z Liktorami, ze dworem swym zwykłym, postępujących powoli, w wieńcach i togach.
Daléj szli synowie Senatorów i rycerzy, pieszo i konno, a tuż następowały wozy wyścigowe, lekkie, kunsztowne, na których stojący woźnice w barwach swych właściwych, znani i ulubieni ludowi