Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

ne myrtu, róż i verbeny wzrastały bujno, a głębiéj winne macice czepiały się po ciemnéj drzew gęstwinie, wśród któréj widna była grota na upalne dnia godziny, z szemrzącą wodą, i pieczara zimowa na dnie chłodne, zwrócona ku słońcu. Tu i ówdzie w ogródku stały łoża z poduszkami dokoła i kilka białych posągów Satyrów i Faunów, w dosyć swawolnych postawach.
Trzéj czy czteréj ludzie, wpół senni, gnuśnie spoczywali na łożach dokoła i poglądali ciężko dźwigającemi się powieki na dziewczę z czarnemi włosy i obnażonemi ramiony, które swawoląc podawało im napój z kolei.
Neron na widok téj ciszy i spokoju zastanowił się chwilę, — patrzał nań okiem zazdrośném.
— Wszyscy używają sobie szczęśliwi — zawołał wzdychając — jeden Cezar zamęcza się za wszystkich panowaniem — A! na co mi było rodzić się Cezarem i bogiem, gdy tak są ciężkie obowiązki bogów! Byłbym mówcą, poetą, malarzem, snycerzem, śpiewakiem, atletą, woźnicą, skoczkiem, i po pracy miałbym wytchnienie, spokój, oklaski... wszystko co człowiekowi potrzeba... a teraz...
— Biédny Cezar! — odezwał się pół-szydersko Doriforus — ależ bogiem jesteś za to!
— Znudzonym, śmiertelnie znudzonym Bogiem — dodał Neron.
Cisza, spokój, zieloność, woń jakaś wiejska i pro-