Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Unikając oka coby ich w pochodzie śledzić mogło, gdyż oczernieni chrześcijanie już się prześladowania obawiali, szli nocą, gościńcem appijskim i do wrót Capeńskich doszedłszy, w piérwszéj otwartéj zatrzymali się gospodzie.
Los zawiódł ich do takiéj, która najmniéj dla nich była stosowną.
Choć ubogo odzianych i wyglądających biednie, przyjął ich przecie gospodarz, z fukiem wołając na swoich aby im posłużyć przychodzili, dopytując czy nie zechcą się kąpielą pokrzepić lub posiłkiem jakim orzeźwić.
Candidus odmówił skinieniem, o nic nie prosząc tylko o wodę do obmycia, a Natalis pozostał z głową spartą o kolumnę perystylu, nie słysząc nawet wyrazów, któremi przemawiano do niego.
Obu im nie tyle szło o pokrzepienie ciała, jak raczéj o dowiedzenie się czegoś coby w nich orzeźwiło ducha.
Chrześcijańska nauka, jakeśmy widzieli, już się była szybko w Rzymie krzewić zaczęła, już o niéj jako o niebezpiecznéj a pełnéj przesądów sekcie prawiono z oburzeniem; lękali się więc dowiedzieć o prześladowaniach, o dekretach, o których głuche chodziły wieści, o nieszczęściu, które Apostołów dotknąć mogło.
— Zdaleka to idziecie? — zapytał stary Leno —