widać żeście nie tutejsi, i droga was dobrze znużyła...
— Z daleka w istocie, ale nie tak wielka droga jak znużenie — odparł Candidus — obcy jesteśmy i nieświadomi obyczajów waszych, a Rzym nam prawie nieznany... Przychodzimy szukając tu swoich...
— Kogo? — spytał Leno ciekawie.
— Judejczyków, bośmy z Judei także...
— O! jest ich tu dosyć! — rzekł ręką rzucając z pogardą gospodarz, który nagle ochłódł, i splunął odsuwając się od nich...
Piękna Syryjska dziewczyna, dosłyszawszy tych wyrazów z ust Candida, bliżéj przystąpiła ku niemu z ciekawością.
Dla niéj rodziméj mowy dźwięki odzywały się w pobratymczym języku Judei, a choć Candidus słowa po hebrejsku nie rzekł jeszcze, sam głos miał dla niéj coś pociągającego, jakby powiew od ojczyzny.
— Tyś obcy — odezwała się doń łagodnie i skromnie — zdaleka? może od naszych krajów i od Wschodu.
— Krew ojców moich tamtejsze ogrzało słońce — rzekł Candidus.
Dziewczę zadrżało, oko jéj błysło, ale starzec niespokojnie poglądając stał nad nią.
— No! idź-że spać kiedy znużoną jesteś — prze-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.