Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż zrobili? — spytał przerażony Candidus.
— To są zbrodniarze! — krzyknął niewolnik — uroili sobie, że tylko ich jednemu Bogu cześć oddawać należy, a Cezara czcić nie chcą! Zbierają się po lochach, jaskiniach i zakątach w nocy, na jakieś szkaradne obrzędy; mówią że wśród nich dopuszczają się najsromotniejszéj rozpusty i bluźnierstw ohydnych, że zabijają dzieci... bo to są sprzysięgli nieprzyjaciele całego rodu bogów i ludzi, których wytępić usiłują...
— To są potwarze, fałsze i niegodziwe kłamstwa! — krzyknął zrywając się jakby z uśpienia Natalis.
Niewolnik stanął z uśmiechem poglądając mu w oczy.
— Jakże wy o tém wiecie, coście tu obcy?
Candid przerażony spójrzał na towarzysza, dając mu znak by milczał, a Swew odpowiedział powolniej:
— Spotkaliśmy właśnie na drodze naszéj kilku tych ludzi co Bogiem wyznają Chrystusa... znamy ich zdawna wielu i wiemy że to są potwarze.
— A dla czegożby ich ścigała nienawiść? — spytał niewolnik ruszając ramionami.
W tém Anija wśliznęła się powoli na palcach i stojąc bojaźliwie z tyłu, poglądała chciwie na podróżnych... We wzroku jéj malowała się nie sama nawet ciekawość, ale żywe jakieś współczucie,