Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

które daje tylko wygnańcom wspomnienie braci i ojczyzny. Może twarz, może akcent mowy Judy-Candida, może nie wiem jakie przypomnienie wionęło na nią od tego oblicza. Przywykła do innych ludzi, biedna dziewczyna poczuła w podróżnych świat lepszy, z którego duchem przychodzili. I gdy stary niewolnik wyszedł aby im skromne przygotować jadło, zatrzymała się w perystylu, chcąc i nie śmiejąc ich zaczepić...
Candidus i Natalis tymczasem czując oba uroczystą chwilę wnijścia do Rzymu jako początek nowego dla nich żywota niebezpieczeństw, poświęcenia a może męczeństwa, razem prawie zapragnęli ę[1] pomodlić.
Rzuciwszy więc wszystko, poszli ku grocie i poklękli zwróceni ku Wschodowi, kolebce Chrystusa, którego wyznawali, z podniesionym ku niebu wzrokiem i rękami, modlić się po cichu.
Patrzące na nich zdaleka dziewcze, łatwo poznać mogło że to nie byli poganie, nie sprawili bowiem libacyi żadnéj, ani składali ofiary, ani szukali Larów domowych i ołtarza — zwrócili twarze ku niebu, a dusze ku niewidzialnemu bóstwu. Modlitwa ich téż nie była podobną do pogańskiéj rozerwanéj i chłodnéj — gorąca, przejęta, łzawa.
Sam widok jéj już dwóch wiar niezmierną wskazywał różnicę.

W zachwycie, Candidus łkaniem ją przerywał,

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – się.