Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

— Obaśmy w Neapolis ochrzczeni zostali przez Piotra, oba na jego tu rozkaz przychodzimy.
— Dobrze więc jest... idźcie za mną.... Nie macie tu dłużéj co robić w plugawéj téj Syryjskiéj gospodzie.
— A! panie — rzekł Candidus — jest tu jedna dusza, która wiary pragnie, co nas u progu prawie prośbą o chrzest spotkała, która choć nie zna, przeczuwa Chrystusa — mamyż ją porzucić?
— Któż ona jest? — spytał Pudens zdziwiony.
— Uboga niewolnica, Syryjska ambubaja skalana... ze łzami błagała, abyśmy ją uczynili uczestnicą wiary nowéj, ale Egipcyanin pan jéj, srogi jest i ciągnąc z niéj zyski, nie łacno ją odpuści pewnie. A w téj jaskini skażenia co jéj pomoże wiara, któréj życiem wyznawać nie potrafi.
— Więc czekajcie — rzekł Pudens — a odstąpcie chwilę, bym uczynił com powinien....
Klasnął natychmiast na sługę — wbiegł niewolnik stary, który podróżnym nogi obmywał.
— Gospodarza mi wołaj — rzekł stary — a no żywo!
Przywykły do frymarków ze starymi, rozpustą zepsutemi ludźmi, niewolnik, który inaczéj rozkaz zrozumiał, mrugając znacząco pobiegł do Egipcyanina, a ten kaszląc i stukając starém obuwiem, którego rzemyki na pięty mu spadały w strzępkach i węzłach złoconych — nadbiegł jak mógł najżywiéj.