Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

promienie słoneczne, barwami tęczy oblewały posadzkę mozajkowaną i ściany. Pomiędzy kolumnami wisiały korony i wieńce, które Cezar zdobył w igrzyskach, na teatrach, wśród cyrków, a takie ich było mnóstwo pomięszanych z suchemi gałęźmi palmowemi i wstęgami, że zliczyć je było niepodobna.
Na niskiém łożu z kości słoniowéj i złota, pokrytém draperyą fioletową, spoczywał Neron, okryty szatą zbrukaną; z głową chustą żółtą przewiązaną niedbale. Twarz jego była blada, nalana, a plamy żółte wystąpiły wyraźniéj niż kiedy, na szyi, rękach i obnażonych ciała częściach. Znużenie malowało się w rysach opuchłych jakby i zbrzękłych, w wejrzeniu jednak była ta siła i śmiałość, którą daje niezachwianéj władzy używanie. Na kolanach jego leżała cythara, po za nim stał piękny Sporus, młodzieniec-kobieta, biały, świeży, z kruczym włosem wstrzymanym przepaską, i rękami okrytemi kolcami i pierścieniami bogatemi.
Cezar długo i ciekawie przypatrywał się wyciągnionemu na posadzce Symonowi, potém mu powstać kazał, gdy Doriforus szepnął coś na ucho....
— Więc ty znasz chrześcijan naukę i cuda... i umiesz to czynić co oni? Czyś sam chrześcijanin także? — zapytał Cezar....
— Byłem nim... a dziś jestem i nie razem — rzekł Symon — bo w postaci mojéj widzisz przed