Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ze łzami, na klęczkach prosili go uczniowie, Piotr wreszcie zmiękł i zezwolił.
Ciemno już było, gdy z domu Pudensa, po ostatniéj modlitwie, wśród łez i łkania odprawionéj, z pośrodka cisnących się, by wziąść jeszcze raz błogosławieństwo i ucałować szaty jego — Apostoł wyszedł smutny, przeprowadzany sercami i oczyma w drogę, którą mu sam Bóg miał oznaczyć.
Rzym usypiał lub biesiadował, gdy Piotr przechodził ulice jego, w części nowemi już ustawione domostwy, częściami jeszcze puste; gdzieniegdzie z budowli otwartych, światła lamp zawieszonych nad mensami przekupniów, słabych jasności pasem uliczki przerzynały; cicho było, a w dali tylko słychać się dawało powolne koni i mułów stąpanie, śpiew przerywany i ciężkie drzwi przymknięcie.
Im bardziéj oddalał się od środka miasta ku Appijskiéj zmierzając drodze, tém coraz stawało się ciszéj, bezludniéj; wiosenna noc gwiazdzista, ale czarna, rozciągała swe niebo wypogodzone, ciemne, głębokie nad Rzymem w spoczynku.
I uszedł był już część drogi, zapuszczając się pomiędzy wille i ogrody, gdy nagle jasność potężna olśniła go... cofnął się jakby piorunem rażony....
W pośrodku gościńca, naprzeciw siebie ujrzał stojącego Zbawiciela, w takiéj postaci jasnéj, w jakiéj się niegdyś ukazał im przemieniony na górze, cały