obleczon światłem. Białe miał szaty, a suknię podróżną, i iść się zdawał ku uśpionemu grodowi.
Piotr wylękły przykląkł przed Panem, wołając:
— Panie! dokąd idziesz? (Domine! quo vadis?)
— Idę do Rzymu — dał mu się słyszeć głos — aby się dać drugi raz ukrzyżować!
I znikła światłość, a Piotr znowu obleczony nocą dokoła, pozostał wryty, na kolanach, z modlitwą na ustach i łzami na oczach. To ukazanie się Zbawiciela wyznaczało mu drogę, którą był pójść powinien — ale od miejsca w którém go ujrzał, oderwać się nie mógł.
I dzień wschodzący zastał go jeszcze w prochu na klęczkach, ze łzami na gorącéj modlitwie.
A gdy się rozwidniać poczęło, na kamieniu przed sobą ujrzał Apostoł, jakby dla potwierdzenia i znaku widomego zjawienia się Chrystusowego, wyryte stopy Pana zwrócone ku Rzymowi.
— Nie ty, Panie, ale ja pójdę umrzeć na krzyżu! — zawołał Piotr i ucałowawszy kamień, podniósł się rzezko[1] i szedł nazad Appijską drogą ku Forum.
A nie myślał wcale jako idzie i dokąd, chcąc tylko cierpieć za prawdę, umrzeć za nią; ani się obawiał grożącego niebezpieczeństwa, ani go szukał.
Dzień był jasny, gdy mijając Palatyn i wchodząc na Via Sacra, gdzie kapłani właśnie stroili posągi obmywali ołtarze ofiarne przed wizerunkiem bo-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – rzeźko.