sić miłosierdzia... choćby w dalekim Egypcie przytułku. Mowę nawet w tym celu przygotowaną nakreślił na tabliczkach, które przy nim znaleziono.
Tymczasem noc nadeszsła[1]; Cezar znużony wysileniami usnął, ale się budzi miotany strachem, osamotniony, opuszczony od swych straży. Śle do przyjaciół nadaremnie, nikt nie przybywa. Sam jeden prawie wychodzi z kryjówki i wlokąc się od domu do domu, do drzwi zamkniętych kołacze a nikt otworzyć mu nie chce. Po chwili, strwożony powraca do izby, ale tu straże uciekające zabrały mu ostatnie okrycie i jego puszkę z trucizną. Przelękły, śle po gladyatora Spicillusa, aby go przyszedł zabić, gdyż sam sobie zadać śmierci nie umie, on, co tylu słowem jedném zamordował! I tém nawet nikt dopomódz mu nie chce.
— Przyjaciela... nieprzyjaciela nie mam nawet! — woła w rozpaczy — nikogo!!
Bieży do Tybru, chcąc się utopić; wraca nie mając siły odjąć sobie życia.
Wyzwoleniec Faon ofiaruje mu się wreszcie ukryć go w swym domu, między Salaryjską a Nomentańską drogą...
Błysła nadzieja ratunku, podają mu konia, siada nań bosy, okryty płaszczem ciemnym, z głową i twarzą osłonioną i jedzie ze Sporusem i cztérma wyzwoleńcami swymi, wśród burzy która huczy pio-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – nadeszła.