Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 579.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Z kawałkiem chleba, który gryzła, wyszła Marysia na próg, powtarzając usty najstraszniejszy z ludzkich wyrazów: — ostatni raz, ostatni!
A! czyż nie każda chwila w życiu naszém ostatnia? Choć o tém zapominamy, w każdéj z nich obsypuje się jakaś cegła z téj ruiny, którą zowiemy życiem. W mgłach tego wyrazu: — raz ostatni — inaczéj wydało się jéj wszystko; pożałowała nawet boleści i sieroctwa swego. Sen ani myślał kleić jéj powiek i pozostała tak na przyźbie, aż ją krzyk ptastwa dopominającego się strawy przebudził.
Pobiegła i wyniosła im płacząc wszystko, co miała jeszcze, rozsypując po ziemi ziarno, o które obojętnie rozbijać się zaczęli zgłodniali. Patrząc na to setne powtórzenie codziennéj swéj zabawki, usnęło biedne dziewczę zmorzone uczuciem i boleścią, któréj ciało znękane podołać już nie mogło.
Gdy otworzyła oczy, księżyc już był wysoko na niebie, a przed nią stała czarna postać Azy cyganki.
— Czas! czas! — odezwała się do niéj przybyła — wybieraj się i chodź ze mną!
Marysia wstrząsnęła się, krzyknęła, ale po chwili namysłu wbiegła do chaty, i szybko jakby się