Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zmiernie wesołą i prawie roztrzepaną, co się jéj nigdy wprzód nie trafiało, to kwaśną, niecierpliwą, milczącą. Brat odgadnąć jéj nie umiał. Kilka razy śród rozmowy sama się sprzeciwiała sobie, a gdy jéj brat robił uwagi, uciekała prawie rozpłakana. Ferdynando nie poznawał swéj ukochanéj siostrzyczki.
Nareszcie ośmielił się jéj raz uczynić uwagę, że się jakoś zmieniła bardzo. Rozgniéwała się na niego, nazwała to przywidzeniem dziwaczném i łzy stanęły jéj w oczach. Brat pośpieszył przeprosić i tak się to skończyło. Nic jednak wymówka nie pomogła i humor, jakim był, pozostał.
Pomimo zaproszenia, Wiktor nie pokazał się rychło. Obowiązkowy bilet poobiedni złożył o téj godzinie, kiedy Lizy w domu nie było, co ją widocznie zabolało. Nie pokazał się téż u księżny, a nawet i pan Ferdynand nigdzie go nie spotykał.
Niecierpliwość i rozdrażnienie pani Lizy rosły, brat już nie umiał ani radzić na nie, ani śmiał badać, będąc odprawiany z niczém. Jednego dnia wreszcie zapytała go, jakby od niechcenia, czy nie widział gdzie „tego pana Wiktora.”
— Nie, nigdziem go nie spotkał — odparł Ferdynand — ale w tém nic nadzwyczajnego niéma; wiadomo że dziwak jest. Czasem tygodniami błądzi po Kampanii i okolicach Rzymu sam jeden.
— Przez litość czy przez ciekawość powinienbyś się przynajmniéj dowiedziéć, co się z nim stało — dodała siostra, i jakby się sama zawstydziła