Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 014.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jednak, czemu wierzyć mu się nie chciało, że coś tu być musi. Postanowił więc na próbę pilnować powrotu Wiktora i sprowadzić go do siebie natychmiast, skoro się tylko zjawi.
— Smutnaby była historya — mówił sobie — bo to jakiś cygan. Ale niechże go Liza lepiéj pozna, to łatwiéj się zrazi i rozczaruje... Zresztą jeśli jéj ta fantazya choć na chwilę ma przynieść rozrywkę, to niéma w tém nic złego.
Z przeszłości wiedział Ferdynand, iż siostrze, nawet w wypadku fantazyi jakiéj, żadne nie groziło niebezpieczeństwo. Znał wielką surowość jéj zasad i wierzył w nią, jak w ziemskiego anioła. Co ona chciała i robiła, nie mogło być naganném. Brat uznawał wielką jéj wyższość nad sobą i tam nawet, gdzie rzeczy nie rozumiał, gotów był zawsze ślepo spełniać jéj wolę.
Włócząc się na Babuinę i do Pepity także, pod pozorem szukania artysty (chociaż ta go zimno i pogardliwie przyjmowała), miał naostatek to szczęście, że schwycił pana Wiktora, powracającego właśnie do domu.
Zastał go jeszcze w zapylonéj bluzie, leżącego nawznak na sofie i niesłychanie znużonego. Anunziata, niby przypadkiem, faworyta swojego wpuściła.
Zobaczywszy go, Wiktor zerwał się trochę zniecierpliwiony, ale wprędce się uspokoił.
— Wszyscy się o pana dopytywali, wszyscyśmy się troszczyli, co się to z wami stało — zawo-