Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

klepiąc go brudnemi rączkami po ramieniu, napadła nań z gniewem i wesołością razem, łając go, śmiejąc się i przyjmując jako zbłąkaną owieczkę, powracającą do domu.
Na tę scenę, zapewne szukając go także, nadszedł hrabia Filip, niedopoznania blady, zachmurzony, posępny. Podszedł, zobaczywszy Wiktora, jakby się mocno ucieszył, że go nareszcie pochwycił, i zaczął dopytywać, co się z nim działo, iż nigdzie ani go zobaczyć, ani się o nim dowiedziéć było można.
— Panie hrabio — odezwał się Wiktor. — Widzę że mnie państwo teraz tak samo mylnie bierzecie za salonowego człowieka i próżniaka, jakeście wprzód brali za artystę. Ja jestem ekscentryk: lubię swobodę. Znikam i powracam na świat, gdy mi przyjdzie fantazya.
Hrabia się skrzywił, pochylił ku niemu i zapytał cicho:
— A cóż? nie miałeś pan sposobności mówić z tą... kobiétą, z tą panią?
— Z kim?
— Z tą mniemaną artystką.
Wiktor, któremu ona wyszła z myśli, teraz ją sobie dopiéro przypomniał.
— Nie widziałem jéj — odparł sucho.
— Sądziłem — ciągnął daléj hrabia — że po naszéj ostatniéj rozmowie będziesz tak łaskaw, w interesie własnym téj nieszczęśliwéj, z nią po-