Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 020.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jemnego zbliżenia się i pewnéj poufałości. To go nieco uspokoiło. Nie mógł przypuścić, ażeby nagła ta zmiana większe miała znaczenie.
Wistocie zaś miała ona znaczenie wielkie... chwila była stanowczą. Liza uległa wewnętrznemu głosowi, który ją zmusił zbliżyć się do Wiktora. Widząc się z nim samą, stała się śmielszą, przemówiła i uczucie w głosie jéj zadrgało. Wiktor został pokonanym,
Starczył ten moment, tych kilka słów zamienionych, by oboje uwierzyli w siebie i w konieczność zbliżenia się. Serca się tego despotycznie dopominały.
W obejściu się Lizy z tym obcym wczoraj a dziś już jakby swoim człowiekiem, było coś braterskiego, opiekuńczego, a razem nakazującego. Czuła że panować mu będzie i że się jéj dłużéj nie potrafi opiérać. Po za ten cel dopięty myślą nie sięgała. Jaki mógł być koniec tego stosunku dziwnego, nie śmiała nawet badać. Musiało się stać, co było przeznaczoném: był to człowiek fatalnością dla niej wskazany.
Wiktor dotąd wyżéj nad wszystko ceniący swobodę, wyrzekł się dawnego bóstwa... poddał się.
„Niech się dzieje co chce — rzekł sobie w duchu. — Jak za wszystkie życia marzenia, i za to zapłacić będzie potrzeba, kto wié jakim kielichem goryczy; ale... tak chciało przeznaczenie.”
Nie przemówili do siebie żadném słowem zna-