Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwactwo!
Wiktor na obu patrzył i słuchał z zajęciem, oczekując końca, gdy ks. Teresa od stolika, przy którym siedziała, wtrąciła:
— Hrabio Filipie, jesteście dziś w jakiémś usposobieniu wyjątkowém. Musiało się wam coś przytrafić.
Zagadnięty tak wprost do siebie wymierzonym strzałem, Filip okazał że go to mocno obeszło i odezwał się gwałtownie:
— Mościa księżno! ja jestem predestynowany, żeby mi się cokrok coś nieprzyjemnego trafiało. To mój chléb powszedni. Nie jest to wrażenie dnia, ale życia całego.
— Ale nie! — zaprzeczyła łagodnie księżna. — Cóż cię w życiu tak nadzwyczajnego spotykało?
— Mnie? — podchwycił Filip — nadzwyczajnego? Właśnie, mościa księżno, mam tę nieszczęśliwą właściwość, że mnie gniotą utrapienia bardzo zwyczajne, a nieznośne. Życie się zmarnowało na omyłkach i naigrawaniach losu.
— A, tak, na omyłkach, ale nie losu, tylko własnych — rozśmiała się księżna. — Obwiniaj-że o nie samego siebie.
— Tak — podchwycił hrabia — ale któż włada i rządzi sobą? Jesteśmy wszyscy skazani na to, aby spełniać co nam konieczność narzuci i bezsilnie patrzyć na to, jak sobie z nas stroi żarty.
— Zaprzeczasz własnéj woli? — zapytała księżna.
Filip ruszył ramionami.