Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tysta, gdy Zygmunt więcéj był duchem i myślą. Temu artystyczne piękno przychodziło bez rachuby, gdy w Juliuszu ono jest szukane, naśladowane, odśpiéwane. Byron, Shakespeare i nie wiem ilu jeszcze składają się na niego, lubo wszystkich ich przetwarza, przerabia i kunsztowniéj może niż oni sami wydziergiwa ich pomysły. W końcu życia ten artysta już jest nim bezwiednie, a staje się męczennikiem ducha własnego, który, w wątłym organizmie rozrosły, pomieścić się nie może. Krwawemi łzami chce się płakać nad nim, gdy się z nim przebiega żywot jego, znaczony, jak kamieniami, bryłami dyamentowych pieśni. Każdy z tych głazów jasnych, to łza skamieniała, krew skrystalizowana, ból zmieniony w opokę...
— Dlaczegożeście panowie nie postawili na czele najboleściwszego i największego z poetów, Adama? — odezwał się hr. August. — Na tegom ja patrzył i znałem go. W nim męczeństwo Zygmunta jeszcze zwiększało się troską człowieka, ojca, goryczą chleba powszedniego, gdy duch piął się po chléb niebieski. Na barki jego spadają wszystkie brzemiona, któreby olbrzyma przygniotły; duch naciśnięty niemi nabywa siły nadolbrzymiéj, któréj wyboczenia nawet, jak marzenie Towiańszczyzny, mają w sobie coś nieporównanie wielkiego i obudząjącego poszanowanie. Pieśni mu nie starczy, języka jednego zamało: pisze, mówi, każe, zrywa się do czynu, kusi o niemożliwe; chciałby świat poruszyć z miejsca i rzucić na