Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się panami świata, choćby ich kamionowano i oplwano. Mają oni choć krótkie momenta zachwytu i niebiańskiéj szczęśliwości. Takie ubłogosławienie na ziemi, choć chwilowe, dać może tylko jedna miłość i jeden z niebios zstępujący duch, który przez człowieka głosem Bożym mówi do ludzkości.
— A! otóż miłość! — rozśmiał się hr. Filip. — Jesteśmy w komplecie. Szkoda tylko że te obie szczęśliwości nie trwają nad mgnienie oka i nie wytrzymują szorstkiego dotknięcia rzeczywistości.
Księżna Teresa uśmiéchała się, słuchając i patrząc na wykrzywioną twarz hr. Filipa. Pani Liza, siedząca przy niéj, z uwagą przypatrywała się mówiącym, bo twarze ich były komentarzami wyrazów. Wiktor, który stał w pośrodku salonu i, równie jak inni, a może więcéj niż oni, ożywiony był i promienny, nietylko jéj oczy zwracał na siebie; Ahaswera i księżna Teresa także nań patrzyły zdumione, widząc go tak męzko pięknym i niemal królującym wśród towarzyszów.
Na wspomnienie o miłości, kobiéty między sobą coś poszeptywać zaczęły. Księżna Teresa nazwała ją złotą pajęczyną, z któréj nic utkać nie można. Liza wtrąciła, że przez poszanowanie dla tego uczucia, tak rzadkiego na ziemi, mówić o niém się nie godzi. Profanują je nieustannie.
Wiktor dosłyszał półgłosem wyrzeczone wyrazy i spojrzał na nią.
— Ja się nie poczuwam do winy — rzekł ci-