Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie wiem — rzekł Wiktor. — Musiałem w piérwszéj chwili biedz za tą biédną, która jak obłąkana uchodziła.
Liza oglądała się za siebie z politowaniem, szukając oczyma nieszczęśliwéj, ale ani słychać jéj, ani widać nie było
— Bież pan — odezwała się księżna — przez litość, nie można jéj tak opuścić.
Liza przechodzącemu podawszy rękę, wskazała także, aby szedł. Wiktor puścił się przez zarośla, w stronę w którą domyślał się, że pobiedz musiała biédna hrabina.
Księżna Teresa z Lizą potrzebowały ochłonąć i naradzić się, jak miały postąpić, połączywszy się z towarzystwem. Obu im prawie niepodobna było ukryć wzruszenia, jakiego doznały.
— Ten nieszczęśliwy Filip! — szepnęła księżna. — Wistocie już mi go żal.
— Więcéj nad nią użalaćby się potrzeba — szepnęła Liza.
Tak wesoła owa biesiada, po któréj tyle sobie obiecywano, przed rozpoczęciem jeszcze została zagrożoną. Zdawało się że hr. Filip nie potrafi się uspokoić i zatrzéć na sobie skutków tego spotkania. Lecz człowiek to był wielkiéj energii, gdy szło o miłość własną. Nim panie nadeszły, miał czas, postawszy chwilę i widząc że Wiktor pośpieszył za odchodzącą, zebrać siły. Zlekka rękę swą uwolnił od podtrzymującego ją hr. Augusta, i po krótkim namyśle, pobiegł do