Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! przepraszam — zawołał hrabia — nie puszczę! Jesteście moimi gośćmi, powrócimy razem. Noc będzie prześliczna.
I żeby w dobry humor wprawić Ferdynanda, cicho szepnął mu w ucho:
— A cóż Pepita?
— Ciężka sprawa! — odparł kawaler. — Boję się czy pan Wiktor, który się zapiéra tego, nie zbałamucił jéj wprzódy. Z nim jest za pan brat, a mnie nawet palca dotknąć nie pozwala.
— Czarodziej z tego jegomości! — z przekąsem dodał Filip.
— Ma szczęście, to pewno — rzekł Fernando. — Księżna Teresa, hr. August, moja siostra, nie mogą się go odchwalić.
Ruszył gospodarz ramionami. U stołu wciąż szlachcic perorował, zapomniawszy o garniturze.
— Nie można powiedziéć, Włochy mi się dosyć podobały, tylko i one mają swe ale. Dobrego mięsa nie znają, koźlęta jedzą, pająki morskie, zieleniny... aż strach! Warzywo, panie, ogórki na łokcie mierzyć... Tylko że znowu to nie są ogórki, tylko jakieś paskudztwo... No, i mospanie dali mi raz surowy zielony pieprz turecki w strąkach na śniadanie. Ażem się przeżegnał! Surowizny moc jedzą i dlatego tak żółto i niezdrowo wyglądają.
— A kobiéty jak pan znajdujesz? — spytał gospodarz.
— No, zdaleka trochę zarywają na Cyganki,