Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 099.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kazywał się prawie; zdawało się iż nagłe osiérocenie obudziło w nim natchnienienie nowe, a tak silne, iż z niego powstał poemat. Kazał się go domyślać.
Zmniejszone teraz kółko wiernych zbiérało się na wieczory u pani Lizy. Składali je księżna Teresa, August i Wiktor, wreszcie niekiedy tylko zjawiający się posępny Emil Marya, patetyczniejszy niż był kiedykolwiek.
Początkowa dzikość pana Gorajskiego, pod wpływem zwycięzkim pięknéj gospodyni, znikła zupełnie. Nie potrzeba już było zapraszać go za każdym razem, ciągnąć do towarzystwa, gonić i chwytać. Przychodził sam, posłuszny, towarzyszył pani Lizie po muzeach i galeryach prywatnych, willach, w których były do widzenia dzieła sztuki; odpowiadał na pytania i rozmowy o sztuce nie miały końca. Świadkiem ich bardzo często będący Ferdynand, radby się był także czegoś z nich nauczyć i nabrać smaku do sztuki; brakło mu jednak zupełnie zmysłu artystycznego i ile razy się z czém próbował odezwać, zawsze najstraszniejsze strzelał bąki, a siostra, śmiejąc się, ściskała go i litowała się nad biédnym.
Chociaż pomiędzy nim a Wiktorem wielka była różnica wykształcenia, charakterów, temperamentów, godzili się jednak z sobą dobrze, bo Ferdynand, mimo płochości swéj, był najlepszego serca człowiekiem. Liza zachęcała brata do ści-