Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ślejszych z nim stosunków, dając mu do zrozumienia, iż wiele na nich zyskać może.
Powoli Ferdynand nawykł i przywiązał się do Wiktora. Byli z sobą na stopie poufałości zupełnéj.
Lecz pomimo to dotąd ani Ferdynad, ani nikt nie otrzymał pozwolenia wejścia do pracowni dyletanta. Napiérającym się mówił, że w niéj niéma nic i wspomnienia nawet o niéj nie dopuszczał.
Z panią Lizą ta dobra przyjaźń, jak ją nazywano, któréj charakter dla obcych wcale innym się być zdawał, doszedłszy do pewnego kresu, nie posuwała się daléj. Ferdynand, jak dawniéj, tak i teraz nie mógł jéj zrozumiéć.
Pani Liza okazywała Wiktorowi nadzwyczajną uprzejmość, dochodzącą niemal do poufałości, przyjmowała go prawie codzień, chodziła z nim po muzeach, prowadziła rozmowy trwające godzinami, rozkazywała mu, posługiwała się nim, mówiła otwarcie że go lubi bardzo... ale gdy brat czasem próbował ją nim prześladować, rumieniąc się, w żart to obracała.
Choroba, jeśli była, z zapalnéj stała się chroniczną, zadawnioną, nieuleczalną i niechcącą się leczyć. Nigdy młodszą, świéższą, szczczęśliwszą nie wydawała się pani Liza.
Tych gwałtownych symptomatów, które pospolitą miłość zdradzają: sporów, małych niesnasek i pojednań, namiętnych porywów, walki z sobą, zmian humoru, baczny ale ślepy brat wcale nie