Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic smutniejszego nad to dla nas — odezwał się Wiktor — lecz nic dla artysty szczęśliwszego być nie mogło. Umiérać zużytym, wyczerpanym, rozczarowanym i dopić kielich do dna, do mętów, szczęściem się nie może nazywać. Mnóstwo artystów, których początki były najświetniejsze, skończyło, przeżywszy siebie.
— Całe to życie Grottgera, które się w jego dzienniczku odbija — dodała księżna — obudza dlań współczucie i prawie łzy wyciska. Łamał się ciągle z piérwszemi potrzebami życia, wybijać się musiał walką ciężką z tłumu, gdy obok niego mniéj obdarzeni, nieznani...
— Był to prawie i los Moniuszki — rzekł hr. August. — On także aż do ostatniéj chwili nie mógł się dorobić dla rodziny i dla siebie téj drogiéj niezależności, która człowieka wyzwala dopiéro.
— Niedawnoście panowie utrzymywali, jeżeli mnie pamięć nie myli — odezwał się hr. Filip — iż boleść jest dobrą dla geniuszu piastunką.
— Tak, perły się rodzą w muszlach zranionych — rzekł Wiktor.
— Zatém los wiedział, dlaczego ich brał na tortury — odparł Filip.
— Ale niemniéj nad ich grobami można się choć użalić — dokończyła księżna.
Na krótką chwilę rozmowa ustała. Każdy z gości miał przed sobą jakąś kartę; szeptano