Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szkoła byzantyjska wczęści może przez niezgrabstwo swoje, wczęści z systemu i z umysłu — mówił Wiktor — przejęła tradycye najpiérwszych wieków i na starych jéj mozajkach i obrazach Chrystus bywa straszny i groźny; nie w myśl jednak pokory piérwotnéj, ale jako sędzia najwyższy i mściciel.
— Dajmy pokój temu drażliwemu przedmiotowi — szepnęła księżna.
W téj chwili Emil Marya stanął nad szkicem Grottgera i począł objaśniać go gospodyni poetycznym komentarzem. Mówił tak cicho, pochylony, iż reszta towarzystwa nie mogła się nawet kusić o podsłuchanie uwag jego. Z téj chwili skorzystała zdaje się umyślnie Liza, chcąc trochę brawować Filipa, i podeszła sama ku Wiktorowi, a po chwilowéj z nim cichéj rozmowie, wyciągnęła go z sobą na przechadzkę po salonie.
Było w tém cóś tak śmiałego i tak wyraźnie mówiącego, iż żadnéj nie czyni tajemnicy ze stosunków z nim poufałych, że hr. Filip na chwilę osłupiał. Z ruchu tych dwóch przesuwających się przed nim postaci, z wyrazu twarzy Lizy, ze swobody, z jaką Wiktor okazywał, z tych szeptów, co się nie obawiały oczów i świadków, przybyły gość mógł i miał prawo domyślać się wiele.
On, od lat tylu starający się o względy pięknéj wdowy, zbliżony do niéj i położeniem towarzyskiém i dawną zażyłością — on, jawny jéj wielbiciel, nie mógł przy największych staraniach uzy-