Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

léźć innego człowieka. Któż wié, coby z niego i ze mnie gwałtowniejsza zrobiła namiętność?
— Moja duszo, ale świat, ale ludzie — zarzucała księżna.
— Daję mu prawo sądzenia o nas, jak zechce — kończyła Liza. — Moje szczęście zapłaci mi za ich obelgi, a szczęście zawsze czémś trzeba opłacić.
I uściskiem zamykała usta księżnie, która, choć zmuszona do milczenia, nie była spokojną. Obawiała się jakiegoś niedobrego zakończenia.
Ferdynand nie śmiał czynić siostrze pytań, lecz coraz ją mniéj rozumiał. Szczęściem był do niéj przywiązany, miał dla niéj niczém niedający się zachwiać szacunek. Gdy czasem ważył się wyrazić wątpliwość, czy krok, jaki zamierzała uczynić siostra, był właściwym, zbywała go uśmiéchem i spojrzeniem.
— Ależ, kochany Fernando mój, cóż w tém złego? Niepodobna przecie wszystkiego dla jakichś przyzwoitości poświęcać? Widzisz jak ten poczciwy p. Wiktor jest posłusznym i łagodnym; daleko więcéj pozwolić mu można niż innym.
Fernando sam się téż przywiązał do niego; milczał więc, nosił od siostry kartki, zapraszał go przyprowadzał, towarzyszył gdy było potrzeba, i wkońcu utwierdził się w przekonaniu, iż Liza kocha sztukę tylko, a w Wiktorze doskonałego nauczyciela.