Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

krajobraz grodu Dite, w dusznéj atmosferze podziemia wiecznie płonącego.
Nie udało mu się jednak Lizy przekonać, iż nigdy owego lasu dantejskiego nie malował. Powtarzała z uporem dziecka, z jasnowidzeniem kobiéty kochającéj:
— Pan ten obraz malowałeś, ja to czuję! Nie potrafiłbyś go opisać tak żywo, gdybyś nad nim długo nie myślał, gdybyś go nie starał się odtworzyć. A! to być musi piękne! Jak jabym widziéć to chciała!
Napróżno Wiktor począł czém inném odwracać uwagę jéj od tego nieszczęsnego lasu; wracała do niego ciągle uparcie. Nazajutrz mowa o nim była znowu. Wiktor już nie odpowiadał. Liza wznowiła pokilkakroć rozmowę o nim, a choć zapiérał się Wiktor, zdawała się opanowaną niepohamowaném pragnieniem widzenia tego obrazu, który, jak on upewniał, nie istniał wcale.
Jednego ranka Wiktor siedział w pracowni swojéj. Odziedziczona po Niemcu izba ta wielka, oświécona zgóry od północy, do któréj, oprócz Anunziaty i malarza, nikt nigdy dopuszczonym nie był, nie miała tego pozoru malowniczego, jaki jéj czasem artyści nadawać lubią. Nie było tu ani gobelinów, ani zbroi, ani draperyj, ani starego ciekawego sprzętu, ani niczego, coby oko bawiło. Pejzażysta z powołania, Wiktor miał w niéj tylko swe studya, kartony i rozpoczęte lub pokończone obrazy, których nie pokazywał nikomu.