Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 128.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie pojmował jak ona zdradzić go mogła i nie wiedział, co począć.
Pukanie nieśmiałe, ale uparte, powtarzało się ciągle. Dowodziło ono, że wiedziano iż się tu znajdował.
Wiktor stał długo zadumany, wstrzymując oddech, wreszcie pocichu na palcach przysunął się do drzwi zaryglowanych. Za niemi słychać było jakby szelest sukni niewieściéj.
Twarz artysty oblała się rumieńcem.
Pukanie się powtarzało.
Cichym głosem spytał wreszcie:
— Kto tam?
— To ja! — odpowiedział równie cicho głos znajomy.
Wiktor domyślił się Lizy... Śmiałość jéj przeraziła go... Wahał się jeszcze, lecz jakby mimowoli ręce rygiel odsunęły — otworzył.
Zakwefiona, otulona, w czerni cała, osłoniona tak, iż trudno ją poznać było, ukazała się w progu wdowa, ale tak własném zuchwalstwem onieśmielona w téj chwili stanowczéj, że i głosu jéj zabrakło i odwagi krok naprzód postąpić.
— Tak, to ja — rzekła z uśmiéchem i przestrachem. — Ciekawość kobiéca przemogła wszystkie względy. Musiałam przyjść. Myśl tego obrazu, który odgadłam, nie dawała mi spokoju.
— Pani! — przebąknął Wiktor. — Ani ja, ani mój nieszczęśliwy obraz nie byliśmy tego warci.