Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 136.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

najwyższego stopnia. Bezsilny, pragnął zemsty, na jaką się mógł zdobyć.
W chwili, gdy Liza najmniéj się go już spodziéwała, pogoniwszy, znalazł się przy niéj.
— Nie będę pani przepraszał, ani się tłumaczył — zaczął mówić, goniąc ją. — Znane są pani moje uczucia dla niéj, to mnie uniewinnia.
— Uniewinnia? — ze śmiéchem odparła uchodząca.
— Tak, uniewinnia. Jestem zły, bom nieszczęśliwy — zawołał hrabia. — Mam pani wiele do powiedzenia, wysłuchać mnie musisz.
— Ja? muszę? — odparła szydersko.
— Raczysz — poprawił się hrabia ironicznie. — Po tém, co sam widziałem, nie ulega już wątpliwości, że pani zamierzasz tego człowieka uszczęśliwić i że on albo przed nią kłamie, lub milczy o sobie. Pani za niego wyjść nie możesz...
Liza odwróciła się, zwalniając kroku.
— Nie przyznaję ani panu, ani nikomu najmniejszego prawa stanowienia o tém, co mi wolno, a co ma być zakazane — zawołała żywo. — Żegnam pana — dodała — i spodziéwam się, po tém co zaszło, że ta nasza rozmowa będzie ostatnią.
Skłoniła mu się i hr. Filip stanął.
— Będę posłuszny — rzekł — lecz gdy mi nie wolno się tłumaczyć więcéj, przez hr. Augusta dziś pani o sobie i o jéj... jakże mam go zwać?... narzeczonym? — dam wiadomość.