Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ny, szedł na Sistynę do swéj pani. Ona téż pewną była, że go zobaczy, czuła że przyjść musi. Znalazł ją bladą, z oczyma trochę czerwonemi, ale czulszą, poufalszą niż przedtém. Do miłości dawnéj przybyło współczucie dla nieszczęścia, szacunek dla charakteru.
— Czekałam na ciebie, kochany przyjacielu — odezwała się, wyciągając ku niemu ręce obie. — Potrzebowałam cię widziéć, tęskniłam...
— A ja marzyłem o szczęściu mojém i przyjść nie śmiałem — rzekł Wiktor. — Jestem pijany dziś jeszcze...
Siedli razem sami, bo Ferdynand wymknął się już do hr. Augusta. Wiktor czuł, iż w ich stosunku nowy jakiś żywioł, nowy odcień zrodził się od dnia wczorajszego, lecz nie wiedząc o niczém, przypisywał tę zmianę chwili co ich zbliżyła i ostatnie między niemi zapory złamała.
Liza nie chciała mu dać poznać, jak i dlaczego cierpi. Aż nadto prędko musiał się o tém dowiedziéć.
Ferdynando znalazł jeszcze nieubranym hr. Augusta. Z żywością swemu charakterowi właściwą, z otwartością i prostotą, wyspowiadał się hrabiemu.
— Wiem o wszystkiém od Filipa — rzekł mu August. — Jest-to człowiek napół oszalały, któremu wiele przez litość nad stanem jego należy przebaczyć. W żadnym razie nie masz powodu go wyzywać, bo nadałbyś rozgłos wypadkowi,