Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 153.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żeby znowu tak się kochać i po tylu latach nadaremnego wzdychania tak szaléć! — rzekła zcicha.
Filip nic nie odrzekł na to.
— Księżna powinnaś mnie bronić — wtrącił, tylko po chwili.
— Daj mi pokój! Gdy sprawa idzie o kobiétę, my wszystkie piérwszy mamy obowiązek w niéj bronić siebie. Po mnie niczego się nie spodziéwaj.
Filip popatrzył na nią długo.
— Zatém i od pani dostaję odprawę? — spytał.
— Żal mi cię, ale niéma na to rady. Utop się w Tybrze, który podobno wezbrał, bo mi mówili że do Panteonu dostać się nie można i woda w nim stoi; palnij sobie w łeb, albo jedź gdzie za świat, bo tu nie masz co robić. Oto rada moja.
Rozśmiał się szydersko Filip.
— No, zobaczymy — rzekł, żegnając ją — muszę sobie radzić sam i... poradzę.
Księżnie Ahaswerze po téj rozmowie pilno było niezmiernie dostać się do swych przyjaciółek, złapać kogoś, słowem wcisnąć się w tę intrygę i pewną w niéj rolę odegrać.
Szukając w myśli, kogoby sobie w pomoc wziąć mogła, wpadła na poetę. Napisała słów kilka i posłała po niego. Wybór to był najnieszczęśliwszy, gdyż ów niedożyły geniusz i niezrozumiany artysta w życiu praktyczném był najniepora-