Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 156.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochany wieszczu, nie rozumiem nic.
Emil Marya zmieszał się, ale cofać się nie mógł.
— Miałżebyś zupełnie o niczém nie wiedziéć? —
— Tak dalece, że nie mam pojęcia nawet, co to być może.
Poczuł dopiéro Emil Marya, że na niego spadł ciężar daleko większy, niż przewidywał. Pocieszać i radzić, ostrzedz był gotów, ale być zwiastunem złego...
— Mów-że, na Boga!
— Nic nie wiész?
— Nic a nic.
— Nie wiész że wychodzącą od ciebie panią Lizę hrabia Filip, w bramie czatujący, pochwycił?
Wiktor poskoczył ku niemu.
— Co? — krzyknął — on śmiał!...
Zacisnął pięści i stał się tak strasznym, że Emil Marya na krok cofnął się od niego.
— Uspokuj się, wszyscy go potępiają — dodał. — On sam głosi, że mu p. Liza z pogardą dała odprawę. Jest ukarany, ale mściwy człek, przewidując że teraz rozgłoszony stosunek wasz musi się zakończyć małżeństwem, rozsiéwa krzywdzące wieści o twojém urodzeniu.
Wiktor pobladł, pot wystąpił mu na czoło; zachwiał się i padł na krzesło. Poeta ścisnął go za rękę.
— Co on mówi? — spytał Wiktor głosem słabym.
Po chwili krótkiéj namysłu, poeta powtórzył co słyszał od Ahaswery, dodając wyraz współczu-