Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cia. Gorajski słuchał, nie dając długo znaku, jakie to na nim czyniło wrażenie; twarz jego była tak blada i zmieniona, że nowy ból już się na niéj wypisać nie mógł.
Po milczeniu niedługiém, podniósł głowę.
— Niestety — rzekł — to co mówi, prawdą jest nie zaprzeczam. Dla pamięci matki méj musiałem się taić, ale dziś, gdy mi to w oczy rzucają, potrafię znieść z rezygnacyą. Powiedział o tém pani Lizie?
— Niezawodnie.
Wiktor się zamyślił; czuł, że przyjmując go nazajutrz, już wiedziała o tém, wiedziała i nie zmieniła się wcale. Odetchnął lżéj, łza mu się w oku zakręciła, wyciągnął dłoń do poety, który ją gorąco uścisnął.
— Wszyscy oburzeni są — rzekł — za wami wszyscy. Ale ten niegodziwy człek gotów się posunąć do ostateczności. Może na was zbirów nasadzić; księżna kazała mi was ostrzedz.
Z pogardą uśmiéchnął się Wiktor.
— Nie boję się tego — rzekł zimno. — Nie są to te czasy, gdy o najęcie zbirów łatwo było. Dość nienabitego rewolwera, aby ich rozpędzić. Dziękuję wam z duszy — dodał — iż mi otworzyliście oczy, żeście tu przyszli piérwsi z przestrogą. Byłem w ciemnościach, teraz wiem już, co pocznę. Hrabia Filip swém postępowaniem wyzwał mnie do walki z sobą. Mam oręż do niéj, straszniejszy niż sądzi. — Mówiąc to, Wiktor wstał nagle z krze-