Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chwilami odejmowały mu jego złośliwość i szyderstwo.
„Dla mnie zakochanie się to było zupełnie obojętném. Nie piérwsze już było, a wiedziałam że zapewne i ostatniém nie będzie. Cóż mnie ono obchodziło?...
„Dziwiłam się tylko, że mogło tak wielki wpływ wywiérać na niego, iż niemal lepszym go czyniło, póki niém żył i był przejęty.
„Wkrótce po piérwszej podróży, nastąpiła druga, któréj celem było widzenie adorowanéj; potém trzecia i nie wiem już ile wycieczek, zawsze dla widzenia bóstwa, choćby zdaleka.
„Męża téj pani opisywał w jaknajczarniejszych kolorach, a na mnie robiło to dziwne wrażenie, bo wszystko, co o nim mówił, zastosowywałam do niego samego. Były może pewne różnice między nimi, ale téż i niezaprzeczone pokrewieństwo.
„Ciekawa byłam nadzwyczajnie poznać tę panią, nad którą litowałam się i prawie ją jak siostrę niedoli mojéj kochałam; ale hrabia o podróży do tych państwa, o któréj raz wspomniałam, słuchać nie chciał. Odparł mi brutalnie:
— „Zrobiłoby ci to więcéj przykrości, niż przyjemności. Byłaś wychowana wcale nie do tego świata, w którym ona zajmuje świetne stanowisko. Prawdę powiedziawszy, musiałbym się wstydzić za ciebie.
„Ruszył ramionami. Zapłakałam i zmilczałam.
„Nie jedno to upokorzenie przełknąć musiałam.