Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 175.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i przepłoszył. Nam nic innego nie pozostaje (tu spojrzał na Wiktora), jak z tym jegomością się rozprawić.
I rozgrzany własném wystąpieniem, Fernando w postawie rycerskiéj wyszedł na środek pokoju, nie mogąc już ustać spokojnie.
Liza jednym wykrzykiem zaprotestowała, a hr. August chwycił wzburzonego za rękę.
— Zmiłuj się, nie tak gorączkowo — rzekł. — To się na nic nie zdało, a nadałoby rozgłos niepotrzebny wypadkowi niemiłemu wprawdzie, ale niemającemu tak wielkiéj wagi. Dać się zabić, albo nawet ranić, byłoby grzéchem, a jego sprzątnąć ze świata prawdziwą łaską. Dajże mu pokój; pogarda zabija daleko skuteczniéj.
Ferdynand się zżymnął.
— Pojedynek w zasadzie jest niedorzecznością, choć bywa czasami nieunikniony — dodał hrabia. — Ta jednak wcale konieczności rozprawienia się z nim w walce niéma. On zaś, wątpię, by kogo wyzywał.
— Widzicie więc, panowie — żywo przerwała pani domu — że moja rada jest najlepszą. Ja wyjechać muszę i zniknąć mu z oczów.
— Droga moja! — jęknęła księżna Teresa — ja chyba za tobą i z tobą pojadę.
— Ja także — rzekła Ahaswera.
— Radbym i ja powiedziéć toż samo — odezwał się skromnie poeta — ale niestety, z Rzymu mi się ruszyć niepodobna i skazany zostanę na