Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

balkon i szeptali długo, a posępna twarz i poruszenia siwowłosego przyjaciela dały jéj do myślenia. Nie chciała dopytywać się o to, co przed nią ukrywano, ale wiedziała, instynktem kobiécym odgadując, iż cóś — cóś zaszło niezwyczajnego.
Ferdynand miéwał różne osobiste przygody, na które siostra oczy zamykać musiała, wiedząc o nich potrosze; ale nie mogło to być nic podobnego, gdy się o tém z Augustem naradzał. Więc cóż?...
Trochę niepokoju i ją ogarnęło. Chłodny i szybko nadchodzący wieczór, wkrótce po herbacie zmusił gości do rozejścia się. Pani Liza odprowadziła razem z Ahaswerą księżnę Teresę do jéj domu, potém drugą przyjaciółkę do gotyckiéj willi. Ciemno już było, gdy z Fernandem, który jéj towarzyszył, zawróciła się do Sistiny. Po drodze wesół zawsze i trzpiotowaty brat był milczący.
— Cożeś to takiego przywiózł z Drezna — spytała siostra — żeś zupełnie nieswój? Nie wymawiaj mi się, bo znam cię zbyt dobrze, bym się mogła omylić. Mów otwarcie, co to być może?
— Ale nic! nic niéma! to ci się przywidziało — odparł Fernando.
— Czy masz osobistą jakąś przygodę, cóś w czémbym ja ci radzić lub pomódz mogła? — dodała Liza.
Brat się rozśmiał nieszczérze.
— Daję ci słowo że niéma nic... Cóżby być mogło?