Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bah! c’est comme cela! — z szyderstwem i uśmiéchem zakończył Filip.
Hrabia August usiadł i kawy kazał podać. Filip swoję przeniósł do niego i był ruchawy jakiś i mimo tych gróźb mściwych, dziwacznie wesoły. Rozpoczął rozmowę obojętną.
— Nie lubię Drezna i téj terasy — rzekł — może dlatego, że chwalą je i sławią drudzy, bo to jest w mojéj naturze. Ale tu wszystko śpi i osobliwie trywialną, pospolitą ma powierzchowność. Nie jest to wielkie miasto, ale rezydencya, jak mówią Niemcy, a że dwór, co jéj blask nadawał, niezbyt teraz błyszczy, więc i ona przygasła. Państwo, jak słyszałem — dokończył — wszyscyście zamieszkali w okolicy. Nie wiem jak tam nie umrzecie z nudów.
Spojrzał na Augusta szydersko.
— Zkąd-że wiész, że mieszkamy i kto mieszka? — zapytał August zdziwiony.
— A jakżebym ja nie miał o tém wiedziéć? — odparł Filip. — Przecie poto przybyłem do Drezna. Wiem że obie księżne są z panią Lizą i z hrabią w Schandau, gdzie spodziéwam się że i pan Wiktor być musi, choć o nim jeszcze stanowczego języka nie powziąłem; lecz i do tego przyjdę zczasem.
August kawę popijał w milczeniu, a Filip ze złościwością ciągnął daléj, jakby chciał go męczyć umyślnie.
— Szukam i ja willi w okolicy, aby być państwa bliżéj.