Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To będzie doskonały sposób wypędzenia nas — rzekł August zimno.
— Przedemną schronić się może trudno — odparł Filip.
Słuchający zżymnął się tylko. Patrzył na widok, który miał przed sobą, nie chcąc już odpowiadać. Prędko dopiwszy kawy, wstał z krzesła, skłonił się Filipowi zdala i żywym krokiem poszedł ku przystani, w któréj właśnie statek się gotował do odejścia.
Filip, oddawszy ukłon, nie ruszył się, powiódł oczyma za odchodzącym i został na terasie. Z oburzeniem oddalał się hr. August. Mówić dłużéj, chciéć ubłagać i nawrócić tego człowieka, zdawało mu się niepodobieństwem, a miał we zwyczaju tam, gdzie nic nie było do zrobienia, marnie słów nie tracić.
Postanowił w duchu nie taić już przed panią Lizą bytności Filipa, a że pora kąpieli i wód nadchodziła, wybrać się gdzieś do jakiegoś mało znanego kątka, w którymby ich niełatwo znaléźć było można. Ahaswera i tak już życzyła sobie zmienić miejsce pobytu, a księżna Teresa gotową była towarzyszyć przyjaciółce wszędzie.
Prędzéj, niżeli się go spodziéwano tego wieczora, wrócił hr. August. Pani Liza, witając go, popatrzyła nań i dostrzegła potwierdzenie swych domysłów.
— Kochany hrabio — rzekła — ty i Ferdynand