Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Turyngii udali; lecz, koniec końcem, wiecznie tak uciekać i być gonionymi, to może zatruć życie. Temu śmiésznemu niebezpieczeństwu lepiéjby może stanąć oko w oko i raz się z niém rozprawić.
— Ja — wtrącił Ferdynand — ja bo do rozprawy mam niepomierną ochotę. I owszem! głosuję za tém
— Nie tak jak ty to rozumiem — rzekł August. — Należy go, nie ruszając się z miejsca, czekać i poprostu bronić mu się środkami, jakich się zwykle używa w obronie spokoju.
— Coż? wskazać go policyi? — rozśmiał się Ferdynand. — Ale pfe!
— Téj pomocy potrzebować nie będziemy — dołożył August. — Byle panie się nie obawiały, ja sam na siebie straż nad nim biorę.
— A ja przy piérwszém spotkaniu tak go zbesztam — gwałtownie wybuchnęła Ahaswera — że mu odejdzie ochota zachodzić drugi raz drogę. — Na honor! hrabia masz słuszność. Nie potrzeba się ruszać, ale bronić.
Liza się uśmiéchnęła boleśnie.
— Zdaje mi się że państwo się mylicie — rzekła. — Przeciw napaści można się bronić, ale hr. Filip nadto jest przebiegły i zręczny, aby się na to narażał. Poprostu publiczną drogą chodzić nam będzie pod oknami, koło ogrodu, krzyżować się z nami na przechadzkach, gonić nas w wycieczkach. Tego mu nikt zabronić nie może, a dosyć będzie podobnego natręctwa, aby nam