Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 205.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiano się z Ferdynanda, który nie taił się, że na nim ta wiewióreczka, jak ją nazwał, nadzwyczajne uczyniła wrażenie.
Nazajutrz ranek był prześliczny, a że obawa spotkania się z hr. Filipem ustała, ciekawość zaś była obudzona, zrana rozpoczęto znowu przechadzki. Zwykle każdy sobie wybiérał cel wycieczki, nie krępując drugich, i hr. August wymijał willę Bellavista, posuwając się daléj brzegiem Elby, gdy u furtki ogrodu posłyszał za sobą:
— Do nóg upadam jaśnie pana hrabiego!
Odwrócił się. We drzwiach stał dawny niegdyś kamerdyner jego, Szymon, w nowym fraku    białym krawacie, pomimo rannéj godziny.
— A ty tu co robisz? — spytał hrabia.
— Jak jaśnie pan widzi, przystałem na służbę do jaśnie hrabiego Filipa — odparł Szymon, kłaniając się do kolan Augustowi. — Bardzom szczęśliwy, iż jaśnie pana w dobrém zdrowiu widzę.
— Dawno już jesteś u hr. Filipa?
— Będzie z rok; jeszcze się o panią nie starał, gdym służbę u niego przyjął.
— Jak wasza pani z domu? — spytał August.
Szymon, w swoim rodzaju arystokrata, bo zawsze po pańskich tylko domach sługiwał, uśmiéchnął się trochę figlarnie.
— Z domu, proszę jaśnie pana, z domu? — uśmiéch się powtórzył. — No, ponoć Wątróbska — zekł cicho.