Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ranny i bliznom się dał zasklepić, choć o nich nie zapomniał.
W drugim rogu małego balkonu, gdyby artysta chciał był umyślnie kontrast postawić, nie mógłby szczęśliwiéj dobrać przekornéj postaci. Pochylony, dziwnie jakoś zwinięty i skręcony, stał człowieczek niestary jeszcze, z krótko postrzyżoną, rzadkim blond włosem okrytą głową. Wzrostu był znacznie mniejszego od swojego towarzysza, krzepki także, lecz nawet gdy chciał być spokojnym, wszystko w nim drgać się zdawało niecierpliwie. Te niesforne ruchy zdradzały naturę, w któréj równowagi nie było jeszcze, lub nigdy już ona przyjść nie miała.
Ogolona twarz, ni młoda ni stara, nie miała oklepanego typu Mefistofila, choć może nadaćby go sobie pragnęła; wyraz jéj był ziemsko-szatański, jednego ze służek pana ciemności. Rysów wybitnych nie miała; nos, oczy, czoło były jak u wszystkich tych ludu, na których spojrzawszy raz, już się więcéj nie ma patrzyć ochoty i po chwili o nich się zapomina.
Masce téj jednak pospolitéj wewnętrzny ogień nadawał wyrazy niespodziane, tak coraz nieskończenie odmienne, że w jednéj chwili stawała się na przemiany miłą i wstrętliwą. Charakter jéj stanowiła ta ruchawość niezmierna, niezmordowana, te błyskawiczne przemiany, które się dokonywały na rozkaz niespokojnego ducha — może nato, aby stan jego przysłoniły i zakryły.