Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 022.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

którego siostra zwróciła oczy ciekawe i zdumione trochę — lękam się z jaką herezyą wyrwać. Gdyby nie było tego karnawału i tych śmiéchów naiwnych, na które Liza wyrzeka i dziwi się im, wyżyćby tu niepodobna. Wszystko piękne, wspaniałe, prześliczne — nie przeczę; ale te co krok groby, kolumbarya, katakumby, pyramidy i świątynie na kostnicach, ci ludzie ciągnący się we dnie powszednie jakby z procesyą i pogrzebem, to mrowie mnichów i księży... ta atmosfera zgaszonych świéc katafalkowych...
— O! o! — przerwał nagle siwowłosy — ty to, kochany Fernandzie (w ten sposób siostra skracała pana Ferdynanda imię) przybyłeś zawcześnie do Rzymu. Potrzeba pewnéj dojrzałości, aby się w nim rozmiłować, nie przestraszyć nim, nie dać się pozrzéć jego wrażeniom.
— Ja sądzę — szepnęła cicho kobiéta — że tak gorąco kąpanemu jak mój Fernando, trochę tego chłodu nie zaszkodzi zawczasu. Prędzéj spoważnieje.
— Ale nacóż ma ostygać i poważniéć przed czasem? — odezwał się siwy. — Pani Liza pozwoli mi sprzeciwić się: młodość stworzoną jest nato, aby...
— Aby — podchwyciła kobiéta — z całym zapałem rzucając się w świat, została rozczarowaną i złamaną.
— Być może — odparł nie ustępując, ale ciągle spokojnie siwy. — Młodość jest nato, aby się ła-