Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 023.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mała i złamać nie dała, aby przeszedłszy doświadczeń koleje, sama dla siebie znalazła miarę tego, co z jéj siłami osiągnąć można.
— Wiécie państwo — przerwał nagle niemiłym, jakby ochrypłym głosem, mały, ruchawy człowieczek. — Na tak wysoki ton nastrojoną jest rozmowa, że my z panem Fernandem, prości śmiertelnicy, chodzący po ziemi, nieumiejący jak państwo latać po obłokach, gotowiśmy pójść na spacer na Monte Pincio, aby przypadkiem dysharmonijną nutą nie popsuć téj poezyi, jaka się tu zwiastuje.
Z szyderskim nieco wyrazem wymówione te słowa jakby zimną wodą oblały piękną panią i siwowłosego mężczyznę. Natychmiast zamilkli. Kobiéta, chłodném wejrzeniem zmierzywszy mówiącego, szepnęła nierychło:
— A więc, zstąpimy z obłoków na ziemię, abyście nam panowie przed herbatą nie zdezerterowali.
Właśnie skończyła te słowa, gdy służący lampę wnosił do salonu, a przyniesione światło było znakiem zamykania drzwi i żaluzyj, aby się ku niemu nie rzuciły komary i ćmy, nocni goście nieproszeni. Wszyscy więc ruszyli do pokoju, do którego razem wchodziła i zapowiedziana herbata.
— Przepraszam — rzekł, na kanapie sadowiąc się, ruchawy jegomość. — Gdyśmy zeszli na ziemię, niechże mi wolno będzie spytać, dlaczego pani wybrała tę porę do zwiédzenia stolicy, gdy wszy-