Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 043.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jemnicze odblaski ziemi, łagodnie obléwające wszystko. Naówczas stokroć piękniejsze niż we dnie, do niepoznania zmienione, dziwne, fantastyczne wyrastają z murów odrapanych poemata, piętrzy się, olbrzymieje, rozrasta najlichsza chałupa. Linie ostre zléwają się, tony miłośnie dostrajają do siebie w ogólnéj harmonii, choć we dnie kłóciły się z sobą. Świat jest niedopoznania, do rozkochania się w nim. Macierzyńska ręka nocy starła z niego wszystkie brudy, wróciła mu młodość; niby znowu śpi w pieluchach, a nad kolébką śpiéwa mu ta cisza tajemnicza, w któréj słychać to, co komu własna mówi dusza, zawsze w zgodzie z tym wielkim chórem milczenia.
Muzyka to nie dla uszu; chwyta ją serce i takt jéj wybija.
Tego co mówi noc, we dnie nigdy posłyszéć, pomyśléć nie można. Jak inne istoty zaludniają ciemności, tak inne myśli po nich wirują. Mężni tracą czasem odwagę przez nie, bojaźliwi stają się zuchwałymi. Każdy człowiek czuć musi na sobie ten wpływ tajemniczy.
Oko błąka się tu, nie znajdując tego co znało we dnie; drogi zawaliły mroki, ściany ciemne wychodzą jasno i świécić się zdają; na niebiosa występują wieżyce, jak olbrzymy w szyszakach do boju; mosty, jak pająki czarne, siedzą rozpostarte na rzékach... W mieście pogasły ogniska dzienne, a zapaliły się nocne, których blade promyki sączą się przez szpary. Cisza... szmery, mru-