Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 089.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tę wiarę jaką w posłannictwo geniuszu swego pokładał, iż Opatrzność winna mu była nietylko chléb, ale wkońcu jakąś świetną niespodziankę, premium, które gdzieś zaczajone na drodze żywota nań czekało.
Wyobrażał sobie, że tą niespodzianką powinna była być miłość kobiéty pięknéj, wyegzaltowanéj, a przytém należącéj do śmietanki społecznéj, wyposażonéj tak, aby poeta mógł u jéj boku bez troski, swobodnie oddać się cały wyśpiéwaniu poematu swego ducha... wielkiéj pieśni nieśmiertelnéj.
Przyjścia tego Mesyasza niewieściego, który mu miał przynieść wyzwolenie, szczęście, oczekiwał Emil Maria oddawna. Szukał go we wszystkich paniach, do których się zbliżał, i znaleźć nie mógł. Żadna mu się oczarować nie dała, ani płótnem, ani papierém, obrazem czy poematem. Zkolei poznawszy panią Lizę, grzeczną, bojaźliwą, chwilami egzaltowaną, choć niełatwo rozwiązującą usta i otwiérającą serce, poeta powiedział sobie: „To ona być musi!”
Miała wszystki e warunki marzonéj niewiasty-ideału, licząc w to i złocone ramy, w których każdy obraz lepiéj się wydaje. Brakło tylko, ażeby raczyła spojrzéć na ni ego łaskawie. W początkach nawet widywała go z zajęciem, okazywała mu współczucie; lecz gdy się domyślać zaczęła, posądzać go oto co roił, przestraszona cofnęła się, otoczyła lodem i starała unikać spo-