Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 118.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

najmniejszych drobnostek. Oprawa jest jakby taż sama...
Wiktor, któremu gospodyni oddała kameę, powoli schował ją do kieszeni.
— Zupełnie podobną kameę — mówiła daléj księżna — widywałam w moich młodszych latach i pamiętam jak mnie uderzała pięknością swoją. Należała do jednéj z osób rodziny męża mojego.
— Niéma w tém nic niepodobnego — przerwał Wiktor — by dwie zupełnie jednakowe na tym samym kamieniu wykonał artysta i żeby je złotnik potém w ten sam sposób obie oprawił. Dla mnie kamea ta jest bardzo drogą pamiątką.
To mówiąc, westchnął.
— Gdyby nie była prawie jedyną — dodał — rozstałbym się z nią, chętnie z niéj czyniąc ofiarę...
Księżna zakrzyknęła, protestując.
— Pan mnie nie zrozumiałeś — zawołała. — Nie mam najmniejszéj chęci, nie miałam myśli starać się o posiadanie téj ślicznéj rzeczy. Szło mi o to tylko, jaką drogą mógł ten klejnocik, do którego przywiązywano wysoką cenę, uważając go jakby za amulet, zachowując z zabobonną troskliwością, przejść w ręce obce...
Artysta, słuchając z głową spuszczoną, smutny, zafrasowany, myślą zdawał się być gdzieindziéj.
— Losów kamei wytłumaczyć nie umiem — rzekł stłumionym głosem. — Do mnie dostała się ona także z rąk drugich, jako amulet i pamiątka.