Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

noc, i to niezawsze, przychodził. We dnie, jeżeli mu fantazya przyszła pracować, siedział w swém studio, do którego nigdy nie wpuszczał nikogo.
Mało kto téż go tu odwiédzał. Nie zapraszał do siebie, a nowe znajomości niechętnie robił. Lubił być z samym sobą.
Czasem godzinę jaką spędzał w Cafe Greco wśród artystów, jadał z nimi u Leprego, zawiązywały się rozmowy często żywe bardzo; ale dziki trochę Wiktor nie narzucał się nikomu i niełacno dał spoufalać.
Z rozmów o sztuce brano go powszechnie za artystę, miał téż, jakeśmy mówili, fizyognomią artystyczną. Na zapytania jednak, czynione przez konfratrów tego cechu, jakiemu się rodzajowi malarstwa poświęca, odpowiadał ruszeniem ramion, zapiérając się honoru noszenia tytułu artysty.
— Jestem pogardzenia godną istotą — mówił — niczém więcéj, tylko nieszczęsnym dyletantem.
Nie wyglądał jednak wcale na tego hybryda, co, wedle wyrażenia Niemców, w tém znajduje przyjemność, iż pragnie robić czego nie umié.
Z mowy jego odgadywano głębsze daleko studya, niżeli je dyletanci miéwać zwykli. Podpatrzono w sekrecie wykradzioną mu z kieszeni książkę szkiców, a choć one wszystkie były bardzo pobieżnie rzucane, zbyt wprawną zdradzały rękę na prostego miłośnika sztuki.
Natręci ciekawi a podejrzliwi chcieli go podejść zdradą i wtargnąć do pracowni; ale ta była