Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ważniéj myślącą i postępującą, o jakąś płochość śmiał posądzać; ale i najpoważniejsza z kobiét ma fantazye. Zdawało mi się, że chce tu zabawić dłużéj, znajdowała że jéj tu było dobrze; tymczasem teraz przebąkuje, że powietrze jéj nie służy, że się czuje niezdrową, że musi zmienić atmosferę...
Zawahał się nieco pan Ferdynand w téj obmowie rodzonéj swéj i ukochanéj siostry, zmiarkowawszy, że obcy go słuchali. Ale jemu, pomimo surowości Pepity, nie chciało się opuszczać Rzymu.
Począł się cofać.
— Zresztą nie wiem jeszcze nic stanowczego — rzekł. — Le donne son mobile. Wczoraj wieczorem zdawała się chciéć koniecznie Rzym opuścić; dziś spytałem rano, chcąc się przygotować do spełnienia rozkazów, nie odpowiedziała mi nic. Wątpię jednak, by znowu tak prędko zdanie zmieniła.
Wmieszał się poeta, który zawsze stękał i za chorego się podawał.
— Powietrze jak powietrze — odezwał się — nie jest ono dobre w téj porze w Rzymie, czuję to na sobie; ale gdzież pani Liza znajdzie lepsze i milsze towarzystwo? Dwie księżne, hr. August...
Spojrzał na Wiktora znacząco.
— Nie licząc hr. Filipa — szepnął wkońcu.
— A! wistocie, liczyć go nie należy — zawołał Ferdynand — bo nie wiem czy jest kto, coby się w nim kochał, albo choć go znosił.